środa, 6 grudnia 2017

Hmmmm...

Pięć lat po zakończeniu Ginevry magia powróci...
Hogwart 197/98
Nowa odsłona starej historii 
Pamiętasz? To już się kiedyś zdarzyło...

A tak na poważnie. Już od jakiegoś czasu ta historia nie daje mi spokoju. Postanowiłam zatem napisać ją od nowa, choć myślę, że to stwierdzenie chyba nie jest do końca odpowiednie. To znaczy kilka wątków się pokryje (jak np. to że Ginny nie będzie córką Weasleyów) ale zostanie rozwiązanych w inny sposób. To samo tyczy się bohaterów. Będzie Eddie, ale myślę, że będzie to zupełnie inny Eddie niż ten, którego poznaliśmy. Będzie też Nessi, ale ze starą Nessi będzie mieć naprawdę niewiele wspólnego.

Więc jeśli ktoś tu w ogóle jeszcze wchodzi, bo 5 lat, to kurczaki, kupa czasu jak sobie to teraz uświadamiam... to zapraszam!


Na razie tylko na wattpadzie, ale nie wiem czy kiedyś nie przerzucę się dodatkowo na blogspot, ale na razie cenię sobie minimalizm (choć nie wiem jak przeżyję brak wyjustowanego tekstu, grrr...).

Rany, własnie sobie uświadomiłam jak wiele się w moim życiu zmieniło... Ginevrę zaczynałam 7 lat temu... jeszcze w liceum... 

czwartek, 6 grudnia 2012

EPILOG: Żyć wiecznie

Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta.
Carlos Ruíz Zafón
25 lat później
Kiedy o tym myślę, to sam nie wiem, dlaczego zgodziłem się pojechać z nią do Rumunii. Oczywiście najważniejsza sprawa: nie żałowałem, nie żałuję i nigdy nie będę żałować. Spędziliśmy tam prawie rok. Oboje toczyliśmy ogromną walkę ze swoimi słabościami i przeszłością.
- Możesz ze mną jechać, ale pod jednym warunkiem – oświadczyła, kiedy czekaliśmy na świstoklik w Ministerstwie Magii. Spojrzałem na nią zdziwiony, że na ostatnią chwilę planuje ustalać zasady, jednak wzrok Ginny utkwiony był gdzieś daleko, w jakimś martwym, widzialnym tylko dla niej punkcie.
- Jakim? - zapytałem cicho, starając się jak najlepiej zapanować nad drżącym głosem.
Dopiero wtedy odwróciła głowę. Jej lśniące tęczówki napotkały moje zdenerwowane i rozszerzone źrenice. Obdarzyła mnie wtedy jednym ze swoich pięknych uśmiechów.
- Nie będziemy uprawiać seksu – oznajmiła, a ja poczułem, jak spada mi z serca ogromny ciężar, mechanicznie chwyciłem ją za rękę. Nie wzdrygnęła się.
- Chyba żartujesz, miałbym ryzykować po tym co ostatnio? Możesz być spokojna.
- Przepraszam, nie chciałam narobić ci wtedy kłopotów – powiedziała szczerze.
- O mnie się nie martw, większych kłopotów przysporzyłaś sobie niż mi – rzekłem w tym samym momencie, w którym pulchna kobieta oświadczyła, że nasz świstoklik jest gotów do podróży. Obserwowałem, jak Ginny chwyta swój kufer i ciągnie go w stronę wskazanych drzwi. Nie obejrzała się, nie powiedziała, że będzie tęsknić za tym miejscem, wiedziała, że tak musi być.
Charlie, jej brat, załatwił nam dwa pokoje w dość dziwnym pensjonacie, w którym na pięciu mieszkańców przypadała jedna łazienka i kuchnia. Współlokatorzy zmieniali się częściej niż często. Trudno było mi za nimi nadążyć. Tylko my usiedzieliśmy w tej dziurze dłużej niż wskazywała norma. Ona zajmowała pokój numer dziewiętnaście, ja osiemnaście. Dokładnie naprzeciw siebie. Od tamtego momentu zacząłem wierzyć, że dziewiętnastka jest moją szczęśliwą liczbą.
Dużo rozmawialiśmy. Zawsze u niej, najczęściej w nocy. Ona opowiadała, jak minął jej dzień. Mówiła o dziwnych kuracjach, w których nie pokłada nadziei. Odpowiadałem jej, że skoro nie wariuje aż tak bardzo, to chyba musi być lepiej. Uśmiechnęła się delikatnie, wierząc mi na słowo.
Pewnego dnia, kiedy wszedłem do pokoju jej tam nie zastałem. Zauważyłem na jej stoliku stos pergaminów, pióro i atrament. Pisała listy do rodziny. Nie chciałem ich czytać, ale pokusa była silniejsza. Jeden z nich był do Harry'ego.
Kochany Harry – pisała starannym pismem. - Dziękuję, że do mnie napisałeś. Dopiero kiedy dostałam od Ciebie wiadomość, zrozumiałam, jak bardzo za Tobą tęsknię. Chciałabym już wracać, ale wiem, że nie mogę. Bardzo się staram i robię to dla nas.
Wtedy drzwi się otworzyły. Podeszła do mnie spokojnie i popatrzyła na trzymany w rękach pergamin. Zmarszczyła czoło.
- Czemu czytasz moje listy? - spytała pół szeptem, jakby był to jedyny sposób na ukrycie mojej zbrodni.
- Przepraszam – wydusiłem z siebie, oddając jej wiadomość. - Chcesz wyjść za niego za mąż? - wyrwało mi się bezmyślnie.
- Chyba tak...
Czuła się coraz lepiej. Swoją wytrwałością dawała mi siłę do mojej walki, walki, którą byłem pewien, że już dawno przegrałem. Ginny uśmiechała się tak pięknie, tak spokojnie i delikatnie, jakby ten cały bajzel w jej przeszłości sprawił, że gest ten był więcej warty niż śmiech całego świata.
I właśnie wtedy, pewnego gorącego dnia, otoczony przez hordę komarów i innego dziwnego robactwa usiadłem na niewielkim trawniku z pergaminem i starym notesem. Otworzyłem go i... zacząłem pisać.
Stworzyłem bohaterkę, której ona nadała imię. Elisabeth była bystra, wrażliwa i piękna, była moją Ginny, która doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Czytała kolejne akapity ze skupieniem, nic nie poprawiała, nic nie krytykowała, nic nie mówiła. Cieszyła się.

Od wyjazdu minęło dwadzieścia pięć lat, a od naszego ostatniego spotkania siedem, a ja miałem wrażenie, że to całe wieki. Jej twarz, w której zawsze widziałem małą dziewczynkę zaczęła zacierać się w mojej pamięci. Rude włosy, piegi, ciemne oczy... żadnych szczegółów.
Miałem wrócić do Anglii rok wcześniej, wtedy nie byłoby za późno. Wtedy zdołałbym ją zobaczyć jeszcze raz, ostatni raz. Przytuliłbym się do jej piersi i posłuchał cichutkiego bicia jej serca, które potrafiło szeptać słowa tak piękne, że aż nierealne.
Spóźniłem się.
Zapukałem cicho do drzwi. Uchyliły się, jednak nie dostrzegłem w nich jej roześmianej twarzy tylko smutek wypisany w zielonych oczach Harry'ego. Wpuścił mnie do środka bez słowa. Przeszedłem przez przedsionek, w którym nadal wisiały jej płaszcze, unosząc w powietrzu zapach jej perfum.
Wszedłem do salonu i usiadłem na jasnej kanapie. Jej mąż poszedł przygotować coś do picia. Biała, koronkowa firanka powiewała delikatnie w oknie. Spojrzałem na drewniany stolik, na którym leżały jej ukochane szklane korale z zatopionymi figurkami ożywionych ptaków. Wszystkie spały z głową schowaną między pióra. Potrząsnąłem nimi delikatnie. Nic, nawet nie drgnęły.
Odłożyłem je na miejsce. Moja dłoń musnęła doskonale mi znaną powieść. Moją pierwszą powieść, którą zacząłem jeszcze w Rumunii. Przejechałem palcem po wygrawerowanym tytule i autorze: Moja filozofia, Eustace Carver. Zamknąłem oczy, pozwalając, aby gorąca łza spadła na pergamin.
- Podobno pisarze żyją wiecznie – oświadczyła, kiedy podałem jej pierwsze wydanie mojej powieści. Uśmiechnęła się delikatnie, odczytując tytuł, który sama dla niej wymyśliła.
- Może i tak... ale ty też będziesz żyła wiecznie.
- Nie pleć bzdur...
- Naprawdę. Otwórz.
Spojrzała na mnie niepewnie, po czym z dokładnością, starannością i delikatnością otworzyła książkę. Minęła stronę tytułową i zatrzymała wzrok na dedykacji. Spod jej długich, czarnych rzęs wypłynęły dwie gorące krople, po czym wsiąknęły w papier.
- Dla Ginny Weasley – oczytała na głos. - Dziewczyny, która rozpaliła płomień w mojej duszy...
- Chciała się zestarzeć – powiedział Harry, wchodząc do salonu z tacą i herbatą z torebki. Nigdy nie sypaną... - Ciągle to powtarzała, że to jest jej największe marzenie, zestarzeć się. Siedzieć na werandzie na bujanym fotelu, robić swetry na drutach dla swoich bratanków oraz rozwiązywać krzyżówki.
- Przykro mi... - szepnąłem.
- Mi też, nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiedział, spoglądając na szklane korale.
Wspominam ją. Jej miękkie rude włosy, śliczną twarz i uśmiech. Czasem zdarza nam się w życiu spotkać osobę, która do złudzenia przypomina nam anioła. Ginny właśnie kimś takim była. I chciałem wierzyć, że odeszła tam, gdzie odchodzą anioły po skończeniu swojej misji. Jej misja była prosta, a ja całe moje życie wierzyłem, że byłem jednym z tych licznych mężczyzn, których kiedyś kochała...
* * *
Dużo potasu... oł, jes.
Ok, elaborat czas zacząć. Jeśli moje słowa zaczną być niezrozumiałe lub po prostu się nimi znudzicie, to pomińcie te bzdury. Obiecać Wam mogę, że do fabuły już nic nie wnoszą.
Może zacznę od tego, że ryczałam jak głupia, kiedy pisałam epilog. Nie z powodu przekazywanej treści, bo w sumie sama nie wiem, czy przekazałam to, co chciałam, a dlatego, że to ostatni odcinek Ginevry. Kiedy zaczynałam to nawet nie myślałam o tym, że dożyję takiej chwili. Jej... tyle razy miałam to kończyć. Najpierw po walce o Hogwart, potem po wakacjach, potem po pierwszym semestrze ostatniej klasy, kiedy to po meczu udała się do Eddiego, a potem dopisałam jeszcze skromne 40 rozdziałów alternatywy. Od dziś jestem swoim Bogiem, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Teraz obiecuję sobie, że żadnego opowiadania nie będę aż tak ciągnąć. Ginevra chwilami robiła się tak dziwna, że aż mi samej chciało się śmiać. Ogólnie, to sama jej nie rozumiałam. Bohaterki w sensie. I chyba było to widać, że parę razy mi się wymsknęła spod kontroli, szczególnie, że ten super, trafny tytuł wymyśliłam około grudnia poprzedniego roku.
Mężczyznom, których kiedyś kochałam... O tak! Idealnie. Biłam sobie brawo, kiedy na to wpadłam. A jeszcze większe brawo sobie biję teraz i nie tylko dlatego, że to co widzicie jest epilogiem.
Elfaba jest już zupełnie inną osobą. Pisanie dało jej radość, której nigdy nie chce porzucić. Elfaba czuje, że to jest część jej osoby, jej duszy, jej serca. Część, którą musiała odnaleźć, aby w pełni czerpać z życia.
Mało mnie obchodzi to, co poświęciłam dla tego bloga. Naprawdę. Niektórzy uznają, że jestem nienormalna, inni będą mi współczuć, a jeszcze inni spróbują przemówić mi do rozsądku, ale wierzę, że będą tacy, którzy to zrozumieją. Zawsze byłam typem samotnika i czułam się doskonale w czterech ścianach najlepiej tylko z psem w pokoju. I tak też było, kiedy pisała Ginevrę. Cały dom dla mnie i moich tworów. Mama wracała z pracy dopiero około osiemnastej, zmęczona. A mi nie zależało na tym, aby spotykać się ludźmi z klasy, aby szukać przyjaciół. Mam dziwny system wartości... Kochałam moje życie, choć nie działo się w nim nic ekscytującego.
Teraz już nie jest tak super. Wrocław mnie denerwuje, studia mnie denerwują. Czasami wracam z uczelni i jestem tak rozdrażniona, że mam ochotę czymś rzucać. Nie mam samotności. Nie powinnam tego pisać... Wiem, że nie powinnam...
Dobra, koniec ryku, świat się jeszcze nie wali. Mamy jeszcze kilka dni do końca świata.
Do rzeczy. Sądzę, że zakończenie jest szczęśliwe. Ale to tylko i wyłącznie moje zdanie. Wy możecie mieć inne. Możecie mnie zabijać do woli.
Co to się jeszcze pisze pod epilogami? Żartuję, dobrze wiem, podziękowania. Przez całą Ginevrę przewinęło się tylu czytelników, że nie sposób ich wymienić. Skupię się na tych, którzy pozostali (kolejność przypadkowa – nie sugerować się!).
Jaenelle: to zawsze jest Twoja wina. Ten blog to też Twoja zasługa wina. Bo wiesz. Gdybyś nie zaczęła czytać Pottera... dobra, nie zaczynam od początku, ale w sumie to ja zaczęłam blogować... Ciężko mi teraz powiedzieć, kto ponosi większą odpowiedzialność. Senkju za sprawdzanie rozdziałów i za to, że czasem śmiałaś się z treści a nie byków Eduardo moich. W ogóle podziękowania są śmieszne. Przypomniał mi się ten facet, co napisał Mrówkę.
Dziękuję: Muniette vel. Psyche, Megannowa, Legilimencja, Lai, Kosia, Rayne, Marzycielka, Dusia, Beatrice, Rosmaneczka, Shady Blade, Agnes, Firiel, Leszczyna, Ros, Pandora, La verite, Elizz, Condawiramus, Moustache – za wszystkie miłe słowa, czasem krytykę i wytykanie błędów. Dzięki, że byliście i dałyście się przekonać do mojej wersji. Kocham Was bardzo i mam szczerą nadzieję, że przejdziecie się również na moje pozostałe blogi.
Anonimy: tak, tak, do Ciebie mówię drogi, czytelniku, który tylko po cichutku sobie czytałeś, a nigdy nie skomentowałeś. Wiem, że tam siedzisz. Doszłam do tego w bardzo prosty sposób. Z boku zawsze pisałam datę nowego rozdziału i o dziwo w dzień publikacji w statystyce mam krzywą Gaussa. Na co dzień średnia ilość wejść to stówka, a w soboty robiło się ich pięć razy więcej.
Trolle: mówiłam, że nigdy się nie poddam?
Ostatnio zatęskniło mi się za Onetem. Tak, tak, śmiejcie się. A wiecie za czym najbardziej? Za poleceniami i złotymi gwiazdkami, który udało mi się nazbierać równą dziesiątkę. Za nie też Wam dziękuję :*
To chyba tyle... Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na pozostałe moje blogi: Stypa po miłości, Cień Księżyca i świeżą nowość niepotterowską – Cienkie granice.
A! Uwaga! Anonimy i inne cichacze możecie komentować. Proszę o malutką opinię lub jakiekolwiek ciepłe słówko, jeśli byliście.
PS: Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że na Ginevrze było więcej szablonów niż postów?
PS2: Wy też macie wrażenie, że ten szablon daje taki promyk nadziei, że jednak była szczęśliwa przez resztę swojego życia? 

EDIT!
A'propos szablonów. Zachęcam do oddawania głosów na mnie o tugaj <<klik>>  
-------------------------------------------------------------------

Ginowaci